Mój NIEperfekcyjnny facebook

sobota, 25 listopada 2017

Pracując w handlu...

Witam po turbodługiej przerwie, dobry wieczór, bądź dzień dobry, w zależności, kiedy będziesz czytać ten wpis. ;)

Prawie 4 lata "siedzę" w zawodzie sprzedawcy. 
Mam jakieś pojęcie zarówno o handlu, jak i o tym, jak wygląda praca na stanowisku ekspedienta.
Więc dlaczego nie podzielić się z Tobą tą wiedzą.

Będąc jeszcze w szkole, wydawało mi się, że praca w markecie to easy business, 
bo przecież siedzisz, mówisz "dzień dobry, 3zł, do widzenia."
No.
To się pomyliłam.

Nie mówię, że jest źle, ale zapewniam, nie jest łatwo.
I o ile współpracownicy mogą być aniołami, to klienci zachowają równowagę, 
co by tak miło nie było.
Tak, bywają uciążliwi.
Niemili.
Małe, wredne skurwysyny.

Sypnijmy przykładami:

- Krzyki, że sprzedawca to złodziej 
(bo klient spojrzał nie na tę cenę, co trzeba, ale to nie jego wina, absolutnie), 
albo opcjonalnie krzyki, że Pani za kasą to suka, czy inna taka. 
Miliard razy słyszałam takie, czy podobne słowa.
Nie bolało mnie to ani trochę, ale przysięgam, chuj mnie strzelał, 
gdy nie mogłam powiedzieć takiemu typowi "a weź spierdalaj".
Byłam miła, spokojna, bo to praca i tak trzeba.
- Często klienci mają pretensje do sprzedawców, że coś jest drogie. 
Tylko problem w tym, że my sobie tych cen nie ustalamy.
Nie, nie dociera. 
"To ja pójdę do x, tam mają taniej, Janusz, idziemy!" A idźcie, do widzenia.
- "No wy to macie fajnie, 8 godzin siedzicie i nic nie robicie."
No nie do końca. Po zamknięciu sklepu też pracujemy, a wierz mi, wtedy roboty jest sporo.
Będąc na kasie przez 8 godzin, przy sporym ruchu, bolały mnie plecy i ręce.
Nie siedząc na kasie, robię inne rzeczy, które też wymagają wysiłku fizycznego.
- Hitem jest klient, który przy sprzedawcy nadgryza jakiś owoc, uśmiecha się, 
odkłada resztę i idzie dalej, jak gdyby nigdy nic. 
WTF?
- "Pani zadzwoni na druga kasę!" tłumaczenie, że koleżanka po kilku godzinach chce coś zjeść, czy iść do toalety nie mają sensu.
Bo ekspedient nie ma prawa być głodny, no.

Oczywiście zdarzali się też cudowni klienci, którzy rozumieli, że praca w handlu to często suka,
potrafili powiedzieć niemiłemu klientowi "a zamknie Pan kurwa ryj, albo idzie się leczyć"
bo wiedzieli, że ja nie mogę tego powiedzieć. 
Byli nawet tacy, którzy kupowali mi kwiaty, czy słodycze za miłą obsługę. :D
I właśnie dla takich ludzi warto było być miłym. Odwdzięczali się tym samym.

Praca sama w sobie nie jest najgorsza, jeśli przychodzisz do niej ze świadomością, że będziesz zapierdalać.
Musisz mieć mocną psychikę, ludzie czasem są podli, a Ty nie możesz ich (niestety :P ) zwyzywać.
Chyba, że kulturalnie powiesz im kilka słów, ale tego niestety nie zrozumieją, bydło to bydło.

Ja taką pracę doceniam ze względu na to, że mam możliwość kontaktu z ludźmi.
Poznałam wiele historii, problemów, trosk, radości, sukcesów moich klientów.
Lubie rozmawiać z innymi, lubię poznawać innych, cenię sobie to, że mogłam poznać światopogląd totalnie obcych mi ludzi.

I mała prośba dla niepracujących w handlu.
Spójrzcie na obsługę danego sklepu w bardziej życzliwy sposób.
My jesteśmy tam dla Was, staramy się, ciężko pracujemy, a jedyne, czego oczekujemy, to szacunek.
Bądźcie ludźmi dla ludzi, po prostu.

Dziś bardzo króciutki wpis, w porównaniu do poprzednich, ale niebawem będzie coś większego.

Przesyłam buziaki, do "usłyszenia". :)




poniedziałek, 30 października 2017

Boli mnie wąski światopogląd ludzi.

Dzień dobry w ten cudowny poniedziałek, wita Was niewyspana 23latka, która w końcu wyturlała się z zalążków depresji.

Ciekawe, na jak długo. :)


Jedna z bliskich mi osób podlinkowała mi dziś post, który znajduje się na grupie jednego z Youtuberów.
Najbardziej banalny bait na świecie, czyli, UWAGA...
UDOWODNIJ MI, ŻE TEN TWÓJ BÓG ISTNIEJE, HEHEHE.
Kocham to.

Za każdym razem widząc taki wpis gdziekolwiek, 3 razy zastanawiam się, czy wejść w komentarze.
Autentycznie boję się, że katole porażą mnie swoją głupotą po raz setny.
Żeby była jasność-jest różnica między katolem, a katolikiem.
I o ile do tych drugich nic nie mam, bo naprawdę, nie moja sprawa, na co wydajesz pieniądze, w co wierzysz, a w co nie...
ALE jeśli ktoś próbuje wcisnąć mi do gardła cokolwiek, ja tego nie przełknę, tylko zwymiotuję.
Tak jest też ze zmuszaniem do wiary w Boga, bez podania jakichkolwiek LOGICZNYCH argumentów.
Niektóre komentarze to złoto, musiałam kilka razy do nich wrócić, żeby upewnić się, że ktoś naprawdę wierzy w to, co mówi.
Uwaga, może zaboleć osoby trzeźwo myślące.

"Biblia jest dowodem na istnienie Boga!!!"
a książki J.K. Rowling dowodem na istnienie Harrego Pottera, tak? :)

"Jezus istniał, to potwierdzone naukowo, a Bóg jest w 3 osobach, ojciec, syn i duch święty, czyli bóg też istnieje!!"
CO TO KURWA JEST. Chciałam się odnieść, ale ręce mi opadły.

Mój światopogląd niejako poszerzył się kilka lat temu.
Wcześniej po prostu nie udzielałam się, nie interesował mnie ten temat.
Im starsza jestem, tym więcej widzę.
Więcej rzeczy mnie boli, więcej rozumiem, także chyba dojrzewanie psychiczne w moim przypadku idzie dobrze. 
Chyba.
Ale za cholerę nie mogę zrozumieć, co kieruje tymi ludźmi. 
Dlaczego nie chcą przyjąć do wiadomości tego, że ktoś MA PRAWO nie wierzyć w to, co oni.
Jesteśmy wychowani w takim, a nie innym państwie, gdzie religia jest trochę gloryfikowana.
Ale czy to oznacza, że trzeba być tępo zapatrzonym w to, co jest nam siłą rzeczy wpajane od dziecka?
Tak się kłócicie o wolność słowa, o prawo wyboru, 
takie robicie awantury, że ktoś wam broni mieć własne zdanie, 
a gdy spotkacie osobę, która korzysta z prawa do wyrażania swojej opinii, 
palicie ją na mentalnym stosie dla "tych gorszych".
Czy ta wiara nie powinna uczyć miłości do drugiego człowieka, jaki by on nie był?
Czy przejawem tej miłości są księża-pedofile, których tak zawzięcie bronicie?

Obiecałam sobie, że moje dziecko, o ile pojawi się kiedyś na świecie, nie będzie skierowane na myślenie w kierunku jednej wiary.
Chcę dać mu wolny wybór, 
chcę, żeby ten mały człowiek poznał jak najwięcej religii, 
chcę, żeby znał nie tylko plusy, ale i rzeczy okropne, które robi się "w imię wiary i dla Boga", 
wtedy niech podejmuje wybór, czy chce wierzyć, czy nie.
I o ile jego wybór nie będzie go ranił i nie będzie zmuszał go do czynienia krzywdy drugiej osobie, ja się nie wtrącam.

Nie obwiniam Boga za swoje porażki, nie dziękuję mu za sukcesy.
Sama zapracowałam na jedno, jak i na drugie.
Wierzę w ludzi. Wierzę w ich dobro, w ich otwarte umysły.
To jest moja wiara, na niej polegam przez większość życia.
I żyję. 
Jeszcze nie spłonęłam na stosie. ;) 




sobota, 21 października 2017

Noc to paskuda.

Nocą łatwiej się pisze. Umysł jest bardziej otwarty. Myśli przepływają swobodnie, marzenia się kumulują.

Bo co tu robić nocą, w sumie, mogłabym posprzątać, zrobić cokolwiek pożytecznego, ale nie chcę.

Nie chcę, bo noc ma swój klimat. 
W nocy mogę pozwolić sobie na zdjęcie maski wesołej 23latki, 
mogę pozwolić sobie na łzy.
I ryczę jak ten ostatni debil, bo ileż można to wszystko w sobie trzymać. 
Dlatego z drugiej strony nienawidzę tego czasu, ale wiem, że i tak nie zasnę, myśli mnie nie opuszczą, uczepiły się mnie, jak Janusz z Grażyną nowych promocji.
I tak mnie dręczą, dręczą...
Dlatego jestem tutaj.
Mogę sobie "pogadać" sama ze sobą, fajna sprawa, mini spowiedź dla ateistki.
Spowiadam się przed sobą i przed Tobą. 
Być może potrzebuję zrozumienia, a może tylko "wysłuchania" mnie.
Nie wiem.

I właśnie to mnie tak wkurwia, bo ja NIGDY NIE WIEM, CZEGO CHCĘ.

Brzmi znajomo?
Nie napiszę, że "jak każda kobieta..." bo nie znam każdej kobiety, 
ale ja, reprezentant płci nazywanej tą piękniejszą, coraz częściej przyłapuję się na tym, 
że nie wiem, czego chcę.
A jeśli już wiem, zdobywam to, po chwili okazuje się, że to było złudne, udawane, fałszywe.

Także dzięki, losie, za iluzję dobrych rzeczy, które okazują się być gorsze, niż się spodziewałam. :)
Los to kutas. Albo ja mam pecha.

Nie powiem, że moje życie to pasmo porażek, hej, mam 5 psów, czy to nie szczęście?!
Mam dwie osoby, które są mi najbliższe i będą już zawsze (taką mam nadzieję, ufam im)
 także powiedzmy, że nie jest źle.
2/10. 

Mocne 2/10.

Kiedy tak myślę o tych moich porażkach, zwanymi kiedyś przeze mnie znajomymi, sukcesami, szczęściem, dochodzę do jednego wniosku.

(Uwaga, zabrzmię jak Pani pisząca porady w gazetach dla kobiet)

To ja jestem swoim sukcesem. 
Ja jestem największym osiągnięciem.
Popełniam masę błędów, żałuję ich, potykam się w tym życiu, 
jakbym była pijana, wiecie, jeden krok w przód, dwa w tył i gleba, ale wstaję. 
Przed powstaniem muszę oczywiście poleżeć, wytrzeźwieć, zrozumieć powód upadku i wyciągnąć wnioski.
Tak samo jest, jak przesadzi się z alkoholem. 
Przewrócisz się, leżysz, myślisz "a się naebałam" wstajesz, idziesz do domu, zamiast pić dalej 
(mam nadzieję, że tak robisz, ja w czasach mojego "imprezowego" życia nie zawsze się do tego stosowałam.)
Ok, podniosłam szanowny tyłek z gleby.
Stoję, rozglądam się i myślę, co teraz.
I nadszedł moment, że wiem.
(wow, owacje na stojąco!)
To będzie rada zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn.
Jeśli coś w życiu Ci nie wyjdzie, jeśli ktoś Cię opuści, jeśli kumpel okaże się chujem, a przyjaciółka wredna krową...

a) Nie duś w sobie złości (ale nie rzucaj się na nikogo z łapami, żeby się wyładować, nie nie) 
zamiast agresji, powiedz komuś, co Cię boli. 

Powiedz tej głupiej krowie, że zrobiła źle.
Wykrzycz chujowi, że Cię zawiódł.
Porozmawiaj z kimś, idź do psychologa (on nie gryzie, tylko pomaga, rly)
Nie wolno dusić w sobie emocji, miałam w swoim życiu dwie osoby, które tak robiły, obie nie wytrzymały, teraz odwiedzam je na cmentarzu. 
Traumę przez te sytuacje mam do dziś.
Każdy prędzej czy później pęka, nie ma co zgrywać twardziela, jesteśmy tylko ludźmi.

b) Skup się na sobie. 

Ja mam to do siebie, że jeśli ktoś mnie zrani, najbardziej banalny przykład, gdy x lat temu olał mnie chłopak (nie facet, to jest wielka różnica) miałam straszne parcie na to, żeby pokazać mu, co stracił.

Nie, nie chodziłam za nim, nie wyczekiwałam pod jego domem, żeby wyskoczyć mu przed twarz i krzyknąć "ha! patrz, jaki mam tyłek, ćwiczę już całe 3 dni!!"

Byłam nazywana psychopatką, ale aż tak źle nie było. ;)
Bardziej myślałam, że kto wie, czy go gdzieś nie spotkam, a wtedy MUSZĘ wyglądać jak milion dolców (ewentualnie ten tysiąc, to i tak nie byłoby tragiczne).
Tak więc ćwiczyłam, wstąpiła we mnie dusza fit, dietka, sport, ćwiczenia dzień w dzień, 
tak jakoś weszło mi to w krew...
Weszło do tego stopnia, że przestałam myśleć o tym, że robię to "na złość" byłemu, 
po prostu robiłam to, żeby czuć się lepiej.
I właśnie teraz chcę do tego wrócić, lecz nie po to, żeby udowodnić coś komuś.
Chcę pokochać siebie, bo póki co, patrząc w lustro, co najwyżej toleruję to, jaka jestem.
Czasami.

I apeluję do Ciebie!

Pokochaj siebie. Zmieniaj się, pracuj nad sobą. 
Musisz żyć ze sobą do końca życia, czy Ci się to podoba, czy nie (głupszego zdania dawno nie złożyłam) 
więc zadbaj o to, żebyś dobrze czuł/a się z tym, jaki/a jesteś.
Nie wstydź się siebie.
Eksponuj to, co w Tobie piękne.
Pracuj nad wadami.
Zmień kolor włosów,(jeśli kobieta zmienia fryzurę, to wiedz, że coś się dzieje, potwierdzone info) 
zrób z siebie typowych Sebę czy Karynę, jeśli będziesz wtedy szczęśliwy/a, nie patrz na to, czy większość Cię polubi.

Nie, nie polubi. Przepraszam.

Nie ma osoby, którą lubiliby prawie wszyscy.
Zawsze znajdzie się ktoś, komu coś w Tobie nie będzie pasować.
NO I CHUJ Z TEGO.
Ty masz siebie akceptować, kochać, być dumnym człowiekiem.
Dumnym z tego, że mimo tylu porażek w życiu, tylu błędów, potknięć, nadal tu jesteś.
Oddychasz.
ŻYJESZ.
Więc, do cholery, żyj! Nie trać czasu na obawy o to, co inni pomyślą.
Rób to, co podpowiada Ci serce.
Żyj, bo jutro może być za późno.
Jutro może być już po wszystkim.



piątek, 20 października 2017

Moje życie budzi kontrowersje.

Witam na moim blogu, do którego pisania zabierałam się 100 razy.Ten jest 101. 

W moim życiu dużo się działo, dzieje się nadal, więc kto wie, może moje historie, doświadczenia i anegdoty - mniej, czy bardziej śmieszne,
 wniosą coś do Twojego życia. 
Może się uśmiechniesz, a może pomyślisz 
"Hej, też mam takie problemy, jak dobrze wiedzieć, że nie jestem z tym sam!"
Być może pojawi się tu fala hejtu za poglądy, 
a może spotkam tu większość sympatycznych osób.
Poczekamy, zobaczymy. 
Może na początek cokolwiek o mnie. 
Mam 23 lata i powiem Ci, jak perfekcyjnie niszczyć sobie życie. 
Poradnik dla masochistów, why not?
A już bardziej serio, mam wielką nadzieję, że ktokolwiek będzie się uczył na moich błędach, o których zapewne też opowiem. 

Teraz czas na odwołanie się do tytułu posta. 
Od kilku lat zaczęłam dostrzegać zjawisko, które z początku mnie dziwiło, teraz już zaczyna śmieszyć.
Jak każdy człowiek, w każdym etapie swojego życia stykam się z wyborami.
Wybór szkoły średniej, wybór sukienki na wesele przyjaciółki, wybór auta, partnera, koloru włosów, czy tego, co zjem dziś na śniadanie. 
Stajemy przed wyborami na każdym kroku naszego życia, czy nam się to podoba, czy nie, tak jest i chuj.
Nie ma ucieczki przed spierdoloną karuzelą  dorosłości, o której tak marzą dzieci.
Nie marzcie o tym, młodzi ludzie.
 Cieszcie się swoją beztroską, póki możecie.
Do czego dążę. Moje wybory, te małej, jak i dużej wagi praktycznie zawsze wywołują zdziwienie/oburzenie/gównoburze (te opcje czasem się łączą w niezłe combo).
I moje pytanie brzmi następująco : 
Dlaczego ludzie, których moje wybory nie dotykają absolutnie, udzielają się najbardziej na ich temat? 
PO CO tracić energię na to, aby żyć życiem innych, komentować, zbierać się w grupy przypominające kółka różańcowe i nadawać o tym, że to i tamto zrobiłam źle?
Krytyka, ok, jak najbardziej.
Ale krytykę uznaję wtedy, gdy jest kierowana bezpośrednio do mnie. 
Być może jestem jakaś dziwna, ale jeśli ja uważam, że jakiś krok/wybór danej osoby był zły, mówię o tym jemu, zamiast wszystkim wokół.
Nie robię zebrań, na których rozbijam na części pierwsze zachowanie danej osoby, bo : 
a) po co mam krytykować kogoś w momencie, gdy nie ma go obok?
b) dlaczego mam tracić choćby minutę swojego cennego czasu, którego nikt mi nie odda, na dyskusję o kimś innym, skoro TA osoba tego nie usłyszy, nie będzie mogła się do tego odnieść?
Odnoszę też wrażenie, że niektóre osoby, 
które miałam przyjemność, czy też nieprzyjemność :) spotkać, 
bardziej przejmują się moim życiem i tym, co się w nim dzieje, niż ja sama. 
Po jaką cholerę tracicie energię i czas na to, żeby mówić o innych osobach?
Wyjdźcie na spacer, zróbcie coś pożytecznego, idźcie do pracy, zaróbcie pieniądze, bo ja nie zapłacę Wam za to, że rozkładacie każdy mój krok na części. 
Przepraszam, ale nie
Dlaczego, jeśli coś nam się nie podoba w postępowaniu drugiej osoby, 
nie powiemy jej tego wprost?
Brak odwagi, argumentów?
Nie jestem celebrytką, jestem zwykłym zjadaczem chleba, 
a czego bym nie zrobiła, to i tak za każdym razem jest wielkie 
ŁOOOOOOOOO, CO ONA ROBI, O NIE, JA BYM TAK TEGO NIE ZROBIŁA.
Nie obchodzi mnie, czy tak byś to zrobiła, czy nie, w momencie, gdy nie mówisz mi tego wprost.
Nie obchodzisz mnie Ty, jeśli nie masz odwagi, żeby zwrócić się z uwagą do mnie.
Najmocniej przepraszam, jeśli czyta to osoba, która może poczuć, że o niej piszę, naprawdę przepraszam za to, że chuj mnie obchodzi to, czy Cię to boli, czy nie. 
Nauczmy się załatwiać sprawy face to face. 
Życie będzie bardziej supi, ja będę mniej zdenerwowana i będę mniej przeklinać.
Świat będzie piękniejszy.
Dziękuję. 





Pracując w handlu...

Witam po turbodługiej przerwie, dobry wieczór, bądź dzień dobry, w zależności, kiedy będziesz czytać ten wpis. ;) Prawie 4 lata "s...